Odkąd pamiętam byłam rękodzielnikiem.
Od najmłodszych lat uwielbiałam tworzyć coś z niczego, dłubać godzinami na szydełku czy drutach, kleić coś z papieru, ciąć materiały, a później je zszywać, wiązać supełki na bransoletki, pleść z koralików, zarysowywać tony papieru niezliczonymi szkicami - no czego ja nie robiłam!
Maskotki uszyte na podstawie fantastycznej książki Anny Llenas "Kolorowy potwór"
Od zawsze sprawiało mi to ogromną radość, było moim flow, podczas którego upływ czasu czy głód nie miały żadnego znaczenia.
Z fascynacją uczyłam się wciąż nowych technik, realizowałam niekończące się w głowie pomysły i projekty na różne różności.
Złość płonie czerwienią i jest dzika jak ogień.
Radość jest zaraźliwa. Błyszczy jak słońce, mruga jak gwiazdy.
Naturalnym było dla mnie dzielenie się tym moim rękodziełem z innymi - prezenty ode mnie były najczęściej wytworem moich rąk stworzonym na miarę obdarowywanego. Zawsze je ceniłam bardziej od tych kupowanych. Bo wymagały czasu, czasu, czasu i jeszcze trochę czasu by powstały i zawsze był to czas przepełniony myślami o osobie, która będzie obdarowywana. Dobrymi myślami oczywiście :-).
Niebieskooki kociak zaprojektowany jako poducha do karmienia tym razem stał się poduchą do tulenia :-)
Czego to ludzie ode mnie nie dostali? Np. pierwszym prezentem jaki otrzymał ode mnie mój obecnego mąż był długaśny
szalik zrobiony na drutach - do dziś pamiętam, że robiłam go m.in. w
pociągu, ale w drodze skąd dokąd, to już nie wiem... I jego radość z
prezentu też pamiętam - na prawdę bezcenne wspomnienie! Poza tym były dziergane torebki, serwetki, pod uszki czy kapcie, plecione bransoletki, rysunki i prace malarskie. Większości rzeczy pewnie nawet nie pamiętam, w końcu tyle było okazji, osób, lat...
I zielonooki kociak również do tulenia stworzony i głaskania :-)
No, ale pewnego dnia przyszło załamanie, zwątpienie, zniechęcenie. Przyszło do mnie wrażenie, że jedyną osobą której te prezenty się podobają jestem ja sama. Że Ci, którzy je dostają nie rozumieją ile serca mojego wraz z prezentem dostali, ile moich godzin, ile ciepłych myśli. Czułam się kompletnie niedoceniana. Miałam wrażenie, że to co robiłam, to było takie biedne, nie markowe, nie kupione, nie zapłacone pieniędzmi, nie modne (=znów markowe). I takie zupełnie niepotrzebne. No, chyba że komuś jednak zależało, to "zrób mi", bo tobie "to tylko", bo "ty tak ładnie"... Ale wtedy z kolei czułam się wykorzystywana i znów niedoceniana, no bo jakie "tylko"???? Skoro aż!
I nie chcę tu obrazić żadnej z osób, której prezenty robiłam, bo wcale nie chodzi o to jak oni je widzieli, co o nich myśleli, a o moje osobiste wrażenia i odczucia.
A przybiły mnie te wrażenia na tyle mocno, że zaprzestałam robienia prezentów, które teraz zaczęłam kupować, ładnie pakować i wręczać. Dalej to były prezenty od serca, wybierane pod konkretną osobę i jej upodobania, tylko droga do zdobycia tego czegoś stała się o wiele krótsza niż gdy je robiłam.
Nie przestałam tworzyć i wymyślać wciąż nowych projektów, uczyć się wciąż nowych umiejętności czy wzorów, bo to tworzenie w mej naturze siedzi żywo, tylko przestałam się tym co zrobiłam dzielić z innymi, przestałam widzieć w tym sens.
.....
Kot - poducha do karmienia zielonooka i jej mały miłośnik :-) Projekt i realizacja: Krysia to uszyła
To jest tylko taki wstęp. Wstęp historii rękodzielnika (rozwinięcie będzie za tydzień) - mojej historii, ale może i Twojej, może Twojej córki czy syna?
Znacie te uczucia? Tę pasję i radość tworzenia oraz to poczucie bezsensu?
Jeśli możecie, to napiszcie proszę jak sobie radzicie w dołkach, w chwilach gdy przestajecie czuć sens, gdy macie wrażenie, że to po nic nikomu, że to tylko marność, dobrze?
Krysia