Dziś czeka nas kolejna odsłona rzeczy zrobionych w mym międzyczasie, a dotąd tu nie pokazywanych.
Na pierwszy ogień idzie worek Jagienki.
Worek, który mi uzmysłowił kolejne różnice między miastem a miasteczkiem.
Jak go szyłam, to jakoś nie przyszło mi do głowy, że powinien pomieścić duuuużo rzeczy. Myślałam sobie, że jak się zmieszczą kapciuchy na zmianę i ciuszki, to w zupełności wystarczy (u nas wystarcza) - o pościelce czy innych rzeczach nawet nie pomyślałam - pewnie dlatego, że u nas nie ma leżakowania...
No, ale mam nauczkę aby na przyszłość przed wzięciem się do roboty pytać o docelowe wymiary ;-)
A Jagienka i tak dumna ze swego worka była, a rzeczy swe jakoś w nim upchała.
I misiu też ją chyba ucieszył troszkę :-)
I przytrafiło mi się szycie sukienki!
Tej zielonej, którą tu poniżej widać :-)
Stresowałam się tym zadaniem, bo to było duże wyzwanie - w końcu dotąd szyłam niemal wyłącznie ciuszki w rozmiarze minimini, a teraz miałam uszyć PRAWDZIWĄ sukienkę i to od razu taką, która miała wystąpić na weselu na druhnie. Ale na szczęście poszło dobrze i Daria była zadowolona, więc ja też :-)
I na to samo wesele, ale tym razem dla Panny Młodej, wyhaftowałam ręcznik obrzędowy, którego fragment widać poniżej.
I na dzisiaj starczy.
Jak przejrzałam zdjęcia, to widzę, że jeszcze trochę wspomnieniowych postów nas czeka...
Dobrze to czy nie dobrze?
Pozdrawiam!
Ile talentów posiadasz!!! Wszystko takie piękne, dopracowane, szczerze podziwiam :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie!
Dziękuję bardzo :-)
UsuńPozdrawiam!
:) musisłam na misia się pogapic :)
OdpowiedzUsuńWspaniale, że o tym wiem!!! :-)
Usuń