piątek, 22 lipca 2011

Łaciata kotopoducha


Dzisiaj będzie dosyć krótka i węzłowato, a przynajmniej w mym zamyśle, bo czasu mam mało - w sumie to powinnam się pakować, tylko tak mi się nie chce, że to odwlekam jak mogę i teraz właśnie sobie usiadłam tu zamiast pakowaniem się zająć...

No, ale miało być krótko!
A więc przedstawiam Wam łaciatą kotopoduchę uszytą specjalnie dla Dużej Małej Mi. Pewnie przyszła właścicielka tej poduchy wcale się nie spodziewa, że będzie wyglądała ona właśnie tak, ale ja do dziś również nie wiedziałam co mi z mego szycia wyjdzie. Między sobą ustaliłyśmy, że użyję tego krowiego materiału (który pamiętałam nieco inaczej - myślałam, że ma więcej bieli...), a pierwowzorem miał być kocur uszyty dla mej córry. No i pierwowzorem poniekąd był, tylko sobie trochę pojechałam i ten nowy poduch w sumie w niczym owego pierwowzoru nie przypomina. A w każdym razie ja zbyt wielkiego podobieństwa nie dostrzegam...

Zdjęć dziś mało, bo mnie gonią, ale może później coś dorzucę ;-)


A tu poducha razem z Oleńką i w tle radosna twórczość mojej córki :-)


Więcej rozpisywać się nie będę tylko lecę się zająć tym czym powinnam. Wam pozostawiam do ocenienia jak ten kocur wyszedł (i nie ukrywam, że najbardziej na opinii Mi mi tym razem zależy).
A dla zainteresowanych i niewtajemniczonych - komentarze u mnie już działają i nie powinny robić żadnych figli :-)

Pozdrawiam wszystkich ciepło, dziękuję, że tu zaglądacie i ciepłe słowa po sobie zostawiacie, i leniwego weekendu wszystkim życzę!!!

niedziela, 17 lipca 2011

Kotozagłówek



Tak sobie uświadomiłam, że już dosyć dawno nic sensownego tu nie umieściłam... Sporo się u mnie ostatnio dzieje, tempo życia jakieś szybsze się stało i z tego wszystkiego nawet nie zauważyłam, że tu się niczym nie pochwaliłam w ostatnich dniach.... Ale dzisiaj - korzystając z niedzielnego rozleniwienia porannego moich domowników (którzy śpią jeszcze słodko) - się nieco poprawię :-).

Najchętniej to bym się Wam pochwaliła moimi ostatnimi dokonaniami podwórkowymi, tyle, że dokumentacji zdjęciowej nie mam... Ale w tym tygodniu dokonałam rzeczy wielkiej, bo biegając z córą (a nieraz i w większym składzie) po podwórku, tak zupełnie w między czasie i przy okazji ułożyłam w altance posadzkę kamienną! Do tej pory stała sobie przed domem altanka prosto na ziemi, a od piątku (bo w piątek mą pracę skończyłam) ma piękną kamienną podłogę, a ja dumna z siebie jestem jak paw :-). Nanosiłam się przy tym kamieni nie mało, nakopałam się w ziemi i nabrudziłam, ale teraz aż miło na efekty popatrzeć. I dzieciaki przy tym miały zabawy nie mało, bo mi dzielnie pomagały i wraz ze mną kamienie nosiły i ziemię przekopywały. A teraz mam w planach odnowić samą altankę, bo przydałoby się drewno oczyścić, a potem zabejcować i polakierować ładnie. Ale to już jest grubsza robota i pewnie z miesiąc mi to zajmie...

Natomiast co do mych szyciowych dokonań, to bez wątpienia najbardziej dumna jestem z mojego kotozagłówka. Pomysł na niego miałam już dawno i się jego szkice krzątały po różnych notatnikach, aż w końcu nadszedł dzień, że miałam go zwizualizowanego na tyle, że chciałam zobaczyć jak będzie wyglądał uszyty. I efekt końcowy bardzo miło mnie zaskoczył, bo wyszed

(Część postu mi zjadło...)

I jeszcze Wam pokażę, jak ostatnio moja mała z piłkopufy korzysta - uparła mi się, że będzie na niej spała, co wygląda przeuroczo!


Takiego przeznaczenia tej pufki nie przewidziałam, ale życie (i dzieci) potrafią zaskakiwać :-).

Pozdrawiam wszystkich ciepło i leniwej niedzieli życzę!

środa, 13 lipca 2011

Post techniczny

środa 13 lipca 2011

Zechciało mi się całkowitej zmiany wyglądu mego bloga!!!
To i mi się zmienił grrrrrr

Ale po kolei! 
A więc sądzę, że będę potrzebowała pomocy jakichś doświadczonych blogowiczek, bo ewidentnie  z moimi pomysłami sobie nie radzę!

Więc skoro tylko naszła mnie ochota na zmianę wyglądu (bo zaczęły mnie już przygnębiać ciemności u mnie panujące), to zrobiłam sobie projekt do mojego bloga, który mi sie wydał całkiem uroczy, a jego miniaturka wyglada tak:


no i chciałam go załadować i dupa.
Tzn teoretycznie jest załadowany, tylko wszystkich elementów graficznych brak, więc w niczym nie przypomina tego co sobie zaprojektowałam.
A jako, że nie mam czasu ni siły z tym walczyć, i nie umiem znaleźć odpowiedzi na nurtujące mnie pytanie, to się zgłaszam do Was z pomocą - proszę, wyjaśnijcie mi gdzie powinnam umieścić wszystkie grafiki składające się na stronę, bo ja do prawdy nie wiem!!

Za wszelką pomoc dziękuję, pozdrawiam wszystkich serdecznie i oby niebawem nastał u mnie na blogu ład i porządek :-)
.................................................................................................................................................

edit 14.07.2011:

I wyszło na to, że rozwiązanie mi się w nocy w głowie objawiła, a rano, jak jeszcze córcia słodko spała, pobiegłam szybko do kompa i sprawdziłam czy to sobie dobrze wymyśliłam. I okazało się, że całkiem nieźle :-). Trochę musiałam posiedzieć przy kodzie i ręcznie różne rzeczy pozmieniać, ale w sumie prawie się udało. Prawie, bo jeszcze będę musiała rozgryźć co jest nie tak z ikonką przy poście, ale to już niewiele i kiedyś rozgryzę i ten problem :-).


A teraz kolejne pytanie do Was - i jak Wam się podoba? Może być taki wygląd?
Moich oczekiwań tak do końca nie spełnia, ale wychodzę z założenia, że nie wszystko musi być od razu. Na razie się cieszę na tę zmianę, która jest, a później będę mogła sobie popracować nad jego udoskonaleniem :-).


Pozdrawiam wszystkich ciepło, pogodnego dnia życzę (choć zapowiadają deszcze), a ja lecę na podwórko z dzieciakami (bo dziś mam dwójkę pod swymi skrzydłami).

niedziela, 10 lipca 2011

Ola już wybrała...



A więc wszystko miało się odbyć jak na tym zdjęciu (u góry). Ola jako sierotka była już przygotowana, kubas na losy również, Wasze imiona wydrukowane - tylko czekały na pocięcie i...
I wpadłam na stronę Losowe.pl, zabawiłam się w losowanie, co miało być tak z ciekawości i sprawdzenia jak to działa i co wyjdzie, no i czy się pokryje z tym co Oleńka wylosuje. A potem takie jakieś mnie myśli napadły, że skoro losowanie już się odbyło, to może drugiego już nie urządzać? I choć tylko ja jedna o tym wiem i mogłabym się z tym nie zdradzać, to jednak skoro losowanie się odbyło, to jego wynik należy uznać za jedyne słuszne i prawdziwe... Więc kartek już nie cięłam i Ola nie losowała, ale nową właścicielkę już zna :-).

Ale zanim do wyników dojdziemy, to muszę powiedzieć, że dziękuję Wam wszystkim za zabawę!!! Z rewizytą byłam u każdej z Was (tych z blogami oczywiście), choć nie wszędzie pozostawiłam po sobie ślad, bo coś mi ostatnio bloger znów szwankuje - pojawia mi się error za erreorem i często nie mogę dodać komentarza, albo załadować zdjęcia. Bałam się, że przez to nie uda mi się dzisiejszego postu tu umieścić, ale na razie jakoś wychodzi, choć i dziś już kilka razy zobaczyłam magiczną białą stroną z czarnym napisem.

No ale do rzeczy! A więc to co mi stronka wyżej wspomniana wygenerowała wygląda tak:


Liczyłam kilka razy i po mojemu wynika, że Ola pojedzie do...
Dużej Małej Mi :-)
i jest to jedna z tych dziewczyn u której posta nie zostawiłam, więc napiszę tu, że wyglądasz mi na przesympatyczną wredotkę z charrakterem, a ja mam słabość do takich ludzi, bo nie lubię owijania w bawełnę (a Tobie, jak mam wrażenie, jest to raczej obce - zgadłam?) - MOJE GRATULACJE!!!

Pisałam, że pewnie wymyślę coś do niej (tj do Oli), ale przez ten czas niewiele mi wpadło do głowy, aż do momentu kiedy zrobiłam dżemiki. I chętnie się nimi podzieję, jako obowiązkowym słodkim akcentem :-).
Do wyboru jest albo:


który jest dosyć kwaśny, bo zbyt wiele cukru do niego nie dodawałam, albo dżemik którego skład jest jeszcze bardziej zakręcony, bo składający się z: czarnych i czerwonych porzeczek, wiśni, jagód (leśnych i kamczadzkich chyba) oraz malin - jednym słowem z całego dobra jakie pod domem rośnie (zdjęć brak, bo słoiczki czekają aż je nieco upiększę). W tym drugim przypadku cukru już nie żałowałam i jest dużo słodszy (jak dla mnie aż za mocno). 
Tak więc Duża Mała Mi - czekam na Twój adres i wybór dżemiku, a jeśli masz jakieś propozycje co byś jeszcze chciała ode mnie dostać, to pisz, a ja sprawę przemyślę :-).

I na dzisiaj tyle. Jeszcze raz dzięki za zabawę i za Wasze komentarze i miłego dnia życzę!

środa, 6 lipca 2011

Pufopiłka czy piłkopufa?


Ech - dawno mnie już tu nie było! Zaległości blogowe mam ogromne, bo ani nic ostatnio nie publikowałam, ani zielonego pojęcia nie mam co tam się u Was wszystkich dzieje. Być może powoli uda mi się to nadrobić, choć czasu na siedzenie przy komputerze nie mam zbyt wiele, więc nie wiem jak to będzie...

W tym czasie w którym mnie tu nie było, odpoczywałam sobie troszkę od domu i córki i męża, bo na chwilkę udało mi się wyjechać i znów poczuć jak młoda panna (choć tęsknić jak zwykle zaczęłam bardzo szybko).

Poza tym dwa tygodnie zajmowałam się wypychaniem pufopiłki dla córci (lub - jak kto woli piłkopufy). Szyjąc piłeczki w zabawie u Uli wpadłam na pomysł, aby zrobić taką ogromną piłkę, na której moja mała mogła by sobie posiedzieć. Samo szycie poszło szybko, bo elementy zszywałam na maszynie, ale wypychanie okazało się męką. Nie bardzo wiedziałam co wsadzić do środka, więc wsadzałam wszystko co mi pod rękę wpadło i było mięciutkie, tyle, że wcześniej cięłam to na drobne kawałeczki. Więc jest tam mój stary szlafrok (duuuużo cięcia), wysłużone ubranka po małej no i dużo, dużo gąbki pociętej w kostkę (jak na zdjęciu powyżej). I wczoraj w końcu udało mi się ją na tyle wypchać, by uznać, że już wystarczy i mogłam ją zszyć i oto piłka jest gotowa :-). A wygląda tak:



I muszę przyznać, że pomysł się okazał rewelacyjny! Córa bawi się nią świetnie - toczy ją, próbuje kopać, rzuca się na nią i się przewala, kładzie się na niej i odpoczywa. Mi i mężowi podoba się na tyle, że też takie chcemy - wczoraj jak te dzieciaki kopaliśmy nią po całym domu ciesząc się jak głupki. A mężu stwierdził, że się na niej nogi świetnie relaksują po pracy, bo położył ją sobie przy fotelu i wyciągnął na niej nogi - ponoć bardzo wygodne rozwiązanie. W ogóle wpadliśmy na pomysł, aby zrobić takich kilka, a do tego japoński stół i jeść sobie na siedząco. Ja tylko stawiam jeden warunek - tym razem mężu tnie gąbeczkę, bo ja już mam tego lekko dosyć. No i kotu też się pufka podoba, bo zrobił sobie z niej legowisko już jakiś czas temu i ciężko go czasem od niej odgonić, więc chyba wypadałoby i dla niego jedną uszyć.

No i może skończę z tym paplaniem na dzisiaj. A oto kilka ujęć pokazujących radość mej córy z nowego "mebelka". Zdjęcia w większości są poruszone, bo mała szalała w takim tempie, że aparat za nią nie nadążał.

A więc toczenie, przewracanie, wywalanie i przeskakiwanie:



I zasłużony odpoczynek:


I to by było tyle na dzisiaj. Pozdrawiam wszystkich ciepło (tak na przekór tego, że w lipcu znowu zaczęliśmy palić w piecu)!!! I dzięki za Wasze odwiedziny pomimo tego, że zniknęłam :-).