Pracownia jest chyba marzeniem wszystkich osób pracujących - czy to zawodowo czy też hobbistycznie, niezależnie od zawodu i formy pracy. Móc pracować w miejscu do tego właśnie stworzonym, a nie robić coś między kotletem a rozbieganymi dziećmi - to jest dopiero coś!
I ja odkąd coś tworzę nie tylko dla siebie, a również dla innych, to marzę o swej własnej pracowni z drzwiami. Bo drzwi i możliwość zamknięcia się i bycia tylko do zrealizowania konkretnego zadania są sprawą niezwykle dla mnie ważną. Pewnie dlatego, że drzwiami takowymi nie dysponuję.
Odkąd mieszkam tu gdzie mieszkam moje miejsce pracy przenosiło się już tyle razy, że pewnie zliczyć bym nie umiała ile. Przez chwilkę nawet miała swój pokoiczek (z drzwiami) gdzie mogłam spokojnie popracować podczas gdy mąż opiekował się córką. Ale gdy pojawiła się Hania te pomieszczenie okazało się nie praktyczne, bo tam z małą zamknąć się nie mogłam (za mało miejsca na mnie na dziecko). Już nie mówiąc, że pomieszczenie to jest bardzo sezonowe i na zimę stamtąd i tak trzeba się wynosić (czytaj - brak ogrzewania), więc długo tam maszyna nie postała i czekały ją kolejne przenosiny.
Obecnie moja pracownia, to kawałek stołu pod oknem w pomieszczeniu, które pełni rolę kuchni, jadalni, salonu (to tak z wielkim przymrużeniem oka), placu zabaw dla dzieci i pokoju gościnnego. Jednym słowem całe życie się w nim toczy, a gdzieś pomiędzy tym i moja praca.
A jako, że nie potrafię pracować w bałaganie (czuję ogromną potrzebę posprzątania nim usiądę do roboty), to stan ze zdjęcia powyżej wymaga jeszcze posprzątania by w ogóle zacząć pracować. Na ogół nim wszystko ogarnę, to się okazuje, że nie mam czasu na szycie, bo to już czas obiad szykować, a jak już są wszyscy i obiad jest zjedzony, to ten mój porządek który wypracowałam jest skutecznie wypierany na rzecz bałaganu i chaosu, którego wieczorem nie mam sił ogarnąć, więc zaczynam ogarniać rano - tak mniej więcej do obiadu i kółeczko się zamyka tzn doba się kończy i zaczyna następna. I czasem na prawdę nie wiem kiedy mi się w ogóle szyć udaje - tak na prawdę to nieźle się gimnastykuję by cokolwiek powstało.
Ale mam wrażenie, że gdybym mogła zamknąć za drzwiami te wszystkie niewstawione prania, niepozmywane kubki i talerze, niezamiecione podłogi, niepościerane kurze i rzeczy na miejsca niepoukładane - mieć to wszystko głęboko w nosie i zamiast przejmować się tym całym bałaganem wejść do pracowni gdzie byłabym tylko ja i praca (no dobra - i Hania jeszcze), to pewnie fajnie by mi się pracowało. Ciekawe bardzo jak to jest w rzeczywiśtości....
To się dzisiaj rozgadałam! Chaotycznie i nieskładnie, ale kto by się mógł skupić w takim bałaganie?(no nie sprzątnęłam jeszcze...)
Skupienie mi wychodzi tylko w nocy gdy już moi ukochani śpią, a ja siedząc przy przytłumionym świetle nie widzę tego całego bałaganu i mogę sobie spokojnie robić na szydełku.
No, chyba, że sił już nie mam i na szydełko, to wtedy idę spać z pozostałymi.
Powiedzcie mi - czy ja marudzę? Czy tylko marzę sobie na głos?
Pozdrawiam i do następnego!
*******
Po waszych komentarzach i po przemyśleniu sprawy, dochodzę do wniosku (nie wiem na ile słusznego), że to wcale nie te drzwi są najważniejsze - one są tylko symbolicznym oddzieleniem czasu pracy od czasu bycia dla wszystkich. Więc to nie tych drzwi mi brakuje najbardziej, a CZASU na pracę - tego momentu, gdy o innych rzeczach mogę nie myśleć, niczym/nikim innym się nie zajmować i po prostu pracować. Bo póki co - nie ma co ukrywać - takiego czasu po prostu nie mam, no chyba że wszyscy zasną, a ja jeszcze mam na coś siłę.
Fajnie jest wiedzieć i umieć nazwać czego mi brak, bo wtedy łatwiej jest to od życia wynegocjować :-)