Hmmm... Tak sobie usiadłam, w głowie wiele słów i myśli się plącze, a ja tak sobie myślę, że nie wiem, co właściwie mam napisać...
Więc może zacznę od tego, że bardzo się cieszę, że podobają się Wam moje anielice (bo zakładam, że to co piszecie jest szczere ;-) ). To ogromnie miłe, że zaczynacie tu zaglądać i pozostawiać po sobie ślad - z resztą jako blogowiczki na pewno doskonale o tym wiecie :-).
A poza tym słów kilka o ogródku (to tak a propos komentarza Darsi) - no to fakt, że jestem ogródkująca, ale traktuję to trochę po macoszemu... Choć uwielbiam się babrać w ziemi i ogólnie mogłabym cały dzień siedzieć w ogrodzie i pielić, przekopywać i przesadzać, to ten obecny który mam do dyspozycji jest mojej teściowej i na razie nie mam śmiałości zbyt mocno w to co jest ingerować (bo my tu nowi jesteśmy i jeszcze się nie do końca przyzwyczaiłam do tego miejsca). Więc dłubię tylko o tyle na ile mi mała pozwoli (a ona nie lubi jak siedzę skulona i dłubię w ziemi - woli jak z nią gdzieś spaceruję). No i poza tym w głowie się roi tyle pomysłów, które tylko czekają na realizację, a żal z nich nie skorzystać. A że ten ogródek jest jednak niezbyt mój, to wolałabym szyć (bo szycie jest całkowicie moje).
No ale i tak coś tam pomału sobie dłubię. Co jakiś czas dochodzą do mojej "kolekcji" nowe baranki - bo je po prostu lubię. Są bardzo proste (nie koniecznie w wykonaniu, a w wyglądzie), niewiele do ich uszycia trzeba, bo tylko jakiś fajny materiał. A mimo to są dla mnie bardzo pocieszne, więc robię sobie powoli kolejne. Teraz mam dwa nowe w groszki -
bordowy:
i zielony:
No i wychodzi na to, że się trochę rozgadałam...
Pozdrawiam wszystkich słonecznie!
A jak mi się uda, to jutro będzie odsłona kocurka...
p.s. - A właśnie teściowa się pyta czy nie pojadę z nią na ogród... Oj - chyba pojadę...